Pływające Krowy – nowa książka z gminnymi akcentami

„Pływające krowy, czyli zdrowo zakręconego Podlasia i nie mniej zakręconej Suwalszczyzny część druga” to nowa książka autorstwa Urszuli Arter i Wojciecha Koronkiewicza, która została wydana przez wydawnictwo Paśny Buriat. Znajdują się w niej akcenty związanie z naszą gminą, fragment poniżej. 

„Jeden z mieszkańców Kruszewa postawił wieżę. 

– Po co panu wieża? – pytam.

– Kiedy kupiłem tę działkę, był tu tylko śmietnik. Żona wcale nie chciała tu przyjeżdżać. Musiałem coś zrobić – opowiada Grzegorz Krysiewicz. 

– Łódki widzę na brzegu – mówię, wskazując na kilka drewnianych pychówek. – Pożycza pan?  

– Już nie – odpowiada właściciel wieży. – Mam z nimi tylko kłopot.

– Gubią się ludzie? – pytam.

– Zawsze! – woła pan Grzegorz. – W zeszłym roku jeden się mało nie utopił!

Kiwam głową. Kto raz wypłynął pychówką na Narew, temu tłumaczyć więcej nie trzeba.  

– Kisi ktoś jeszcze ogórki w Kruszewie? – pytam.

– No pewnie! – właściciel wieży aż podskoczył z emocji. 

– Ale gdzie? – pytam – Tutaj w rzece? Bo beczek żadnych nie widać!  

– Panie! Panie! Panie! – woła pan Grzegorz – Mnie będziesz kiszenia uczył?! To przecież właśnie tutaj największa kiszarnia była! 15 tysięcy beczek tutaj pływało. Tutaj! 

I pokazuje ręką, żebym dokładnie zapamiętał. Tutaj kiszarnia największa. Kiszarnia. Jakie piękne słowo. Myślałem, że podczas wpisywania tekstu do komputera, elektroniczny słownik zwróci na nie uwagę. Że niby co to za słowo? Ale komputer nic. Widocznie zna to słowo doskonale. Albo i on apetytu na kiszone ogórki dostał? Ja bowiem aż nogami przebieram.

– To gdzie teraz kiszą? – pytam.

– Najlepsze ogórki – zamyśla się pan Grzegorz – są u Kazimierza. Pod numerem 58. 

Wsiadam zatem na rower i jadę czem prędzej po te ogórki kiszone, wyśnione. Rozglądam się po numerach domów. Jest! Dom murowany. Dzwonię do drzwi. Otwiera kobieta.

– Jest pan Kazimierz, co najlepsze ogórki kisi? – wołam.

– Jest – odpowiada kobieta. – Właśnie do obiadu siada.

Zaglądam w głąb domu i rzeczywiście widzę faceta przy stole. Przed nim już talerz stoi. Ło matko! To potom tyle jechał, żeby się teraz obiadu wystraszyć? Porcji mięsa i kartofelków? 

– Panie Kazimierzu! – wołam w głąb domu. – Ogórków pragnę! Najlepszych, kiszonych ogórków na świecie mi trza!

I widzę, jak wstaje pan Kazimierz od stołu. Zostawia ten talerz i kartofle gorące. Prowadzi do budynku obok. Beczki tam trzyma z ogórkami i kiszoną kapustą. Beczki plastikowe. W drewnianych już nikt nie kisi. Ale to jedyna różnica. Cała reszta tak samo, jak kiedyś. Otwiera pan Kazimierz jedną z beczek. Wyjmuje wielgachny kłąb kopru.

– Dużo tego kopru – mówię zachwycony, koper bowiem wprost uwielbiam. 

– Dużo – odpowiada pan Kazimierz. – Bo od czego aromat ma być? 

Patrzę na niego z podziwem. Ależ tak, złociutki ty mój! Ależ tak, tak, tak! Nie ma nic lepszego latem niż świeży koper, kwaśne mleko i ziemniaki. Albo gałązka kopru do rosołu wrzucona. Ło matko! Mama zawsze tak gotuje. I zaprawdę powiadam wam, jest to jedna z najwspanialszych potraw na świecie!

Tymczasem pan Kazimierz sięga po wielkie sito i wyławia z beczki ogórki, niczym karpie ze stawu. 

– No to, po calaku – powiada i podsuwa sito pełne ogórków. 

Sięgam więc ręką i wybieram najmniejszego. Wkładam do ust. I w tej samej chwili żałować zaczynam, że najmniejszego wziąłem. Największego trza było brać! Największego ogórtasa! Ależ one są bowiem genialne! Twarde, chrupiące, chłodnym sokiem tryskające. Po prostu ogórkowy cud! Mount Everest! Szczyt szczytów! Koh i noor. 

Pan Kazimierz zaś ogórki do wiaderka nakłada. 

– Wiaderko plastikowe – powiadam. – Jak w Śliwnie. 

– W Śliwnie to już przemysł – odpowiada pan Kazimierz.

I prawda to najprawdziwsza, bo w sąsiedniej wioseczce Śliwno, zakład stoi wielgachny. Kapustę i ogórki w silosach kiszą. A tyle tam tego idzie, że podczas zimy to się sarny z całej okolicy schodzą, bo nigdzie nie ma tylu kapuścianych głąbów. Całe góry tego dobra. Całymi stadami zatem sarny tam pod płotem stoją. Po prostu sarni raj.

– A do mnie ludzie wracają – mówi pan Kazimierz powoli i z namaszczeniem. – Mnie tam żadna reklama niepotrzebna. Jeden drugiemu powie i czasami to aż z Gdańska przyjeżdżali. Po wiaderko ogórków. 

Pan Kazimierz patrzy, jak ładuję wiaderko do rowerowych sakw. 

– Ostrożnie niech pan wiezie – mówi z uśmiechem. – Bo raz przyjechał facet luksusowym autem. Ogórki do bagażnika wrzucił. Jak dał na trasie po hamulcach, to się wiaderko wywróciło i wylało. Na remont podobno 10 tysięcy dał. 

– Ale co ogórków pojadł, to jego – powiadam.

– Ano tak – uśmiechnął się pan Kazimierz, co w Kruszewie najlepsze ogórki kisi. 

I wrócił pan Kazimierz do swego obiadu. Ja zaś w drogę do Śliwna ruszyłem. Ale daleko nie ujechałem. I już pod szkołą w Kruszewie, co to jeszcze przedwojenne czasy pamięta, pół wiaderka ogórków zjadłem”.

Książkę możecie nabyć w przedsprzedaży na stronie wydawnictwa.

O KSIĄŻCE:

Kiedy oddawałem w Wasze ręce tom pierwszy Podlasia zdrowo zakręconego – opowieści Wojciecha Koronkiewicza o ludziach, którzy na Ścianie Wschodniej żyją z marzeń, w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że cieszyć się ona będzie tak dużym zainteresowaniem… Patrzyłem ze zdumieniem, jak książka krąży po całej Polsce, jak na jej podstawie organizowane są wycieczki po Podlasiu oraz Suwalszczyźnie, jak w mediach społecznościowych krążą zdjęcia, na których bohaterowie tej książki, w książce, przy rozdziałach, których są bohaterami, składają autografy… Uśmiechałem się, bo nie było w zasadzie spotkania autorskiego, na którym Wojtkowi nie zadano sakramentalnego pytania: czy będzie część druga Podlasia zdrowo zakręconego? Przez długi czas nie mogłem zrozumieć, na czym polega fenomen tej książki, aż wreszcie do mnie dotarło: przecież to opowieść o Suwalszczyźnie i o Podlasiu przez pryzmat ludzi, którzy tam mieszkają… A żaden, nawet najbardziej misternie ilustrowany przewodnik, nie zachęci do odwiedzenia danej części świata bardziej niż zwykła ludzka opowieść… Bo Miejsce to przede wszystkim ludzie… Wojtek, który jak mało kto, umie i lubi (bo to nie zawsze idzie w parze) słuchać, już dawno to zrozumiał, zrozumieliście Wy, i w końcu do mnie to dotarło… Dlatego dostajecie to, na co tak długo czekaliście: część drugą opowieści o ludziach, którzy żyją z marzeń, autorstwa Wojtka i Urszuli Arter, bez której książki tej długo by jeszcze nie było… Przyjeżdżajcie na moją ukochaną Ścianę Wschodnią, posłuchajcie opowieści, dobrze zjedźcie, lecz wyjedźcie z uczuciem niedosytu i wracajcie… Zapraszam serdecznie do smakowitej podróży po zdrowo zakręconym Podlasiu i nie mniej zakręconej Suwalszczyźnie!
Piotr Brysacz, wydawca, dyrektor artystyczny festiwalu literackiego Patrząc na Wschód

O AUTORACH:

Urszula Arter – urodzona i wychowana w Lidzbarku Warmińskim. Mieszkała też w Poznaniu, Ciechanowie, Łodzi i Warszawie. Białystok sobie wybrała i wyprowadzała się z niego trzy razy. Aż została. Ma papiery na pedagoga-kulturoznawcę, socjoterapeutę i menadżera kultury. Oprócz tego była: zbieraczką owoców, sprzątaczką, prasowaczką czapek, pomywaczką, barmanką, dziennikarką, dyrektorką, korektorką, animatorką, sekretarką, redaktorką, recytatorką, przedstawicielką handlową, pieśniarką, konferansjerką, rzeczniczką. Obecnie pracuje w urzędzie. Jest matką dwóch córek. Wielbi książki, ludzi, głośną muzykę i długie rozmowy. Lubi rękodzieło i gotowanie „nawinie”.

Wojciech Koronkiewicz, urodzony w Białymstoku w kwietniu 1969 roku, syn Janusza i Danuty. Mieszkał po pół roku w Paryżu, Nowym Jorku i Warszawie, ale zawsze wracał. W Białymstoku czuje się najlepiej. Rodzina katolicka, ale dziadek prawosławny. W dodatku maszynista! Na parowozie jeździł. Jak go Babcia zobaczyła, ślub w tydzień był! Wojciech Koronkiewicz jest dziennikarzem. Kiedyś pisał wiersze i malował po ścianach. Filmy kręcił. Teraz wyprowadza psy ze schroniska. Ma piękną żonę, dwoje dzieci i kota. Jeździ rowerem. Autor książek Z Matką Boską na rowerze. Podróż do cudownych obrazów, ikon i świętych źródeł Podlasia, Podlasie zdrowo zakręcone. Podróż po krainie niezwykłych ludzi i zapomnianych smaków oraz Nie zbiera się jabłek z tego sadu. Podróż do grobów, duchów i ukrytych skarbów Podlasia.

Fot. Wojciech Koronkiewicz; pan Kazimierz z Kruszewa, jeden z bohaterów książki

Dodaj komentarz